Koronawirus zabójcą marzeń kibiców Śląska?

30.03.2020 (07:05) | Krzysztof Banasik | skomentuj (0)

Rok 2013 (poza krótkim i nieudanym epizodem w 2015 roku w kwalifikacjach LE) był ostatnim momentem, kiedy Śląsk Wrocław na nieco dłużej zasmakował innych rozgrywek niż te z polskiego podwórka. Wówczas udało się ich dosięgnąć dzięki zwycięstwu w Pucharze Polski oraz zdobyciu trzeciego stopnia podium w tabeli ligowej. Niestety po owym sezonie (2012/2013) nadeszła reforma "ESA37", która sprowadziła wrocławian na bruk szarej rzeczywistości. Rzeczywistości momentami tak nieprzychylnej, że z pozycji kibica aż trudno było w nią uwierzyć, co doskonale pokazał choćby rok poprzedni (walka o utrzymanie). 

Szczęśliwie wydaje się, że macki przeciętności w erze Vitezslava Lavicki powoli odchodzą w niepamięć, a klub i jego piłkarze prędzej będą spoglądać w stronę europejskich pucharów aniżeli strefy spadkowej. Ba, przy naprawdę dobrych wiatrach historia sprzed siedmiu lat wkrótce może się powtórzyć. Załóżmy, że obecny sezon udałoby się dokończyć chociaż w ramach 30 kolejek. Wtedy nie można by było bagatelizować przesłanek, które akurat w przypadku WKS-u są naprawdę pozytywne. Na pierwszy rzut oka niepoprawnie optymistyczny scenariusz nie jawi się już jako marzenie ściętej głowy.

Furtka dawno nie była tak szeroko otwarta

Dzisiaj trudno nie dostrzec podobieństw między teraźniejszością a historycznym sezonem 2012/2013, podczas którego Śląsk Wrocław co tydzień plasował się na trzeciej lokacie lub miejscu tuż za podium w kluczowej fazie rozgrywek (od 21. kolejki). Siedem lat później ta tendencja przebiega dość podobnie, tyle że rozpoczęła się ona nieco wcześniej, ponieważ WKS nie spadł poniżej czwartej lokaty od 24 listopada 2019 roku (od 16. kolejki). Krótko mówiąc, mimo że droga stała się dość wyboista (bilans meczów od 17. kolejki: 3-3-4), wrocławianie nadal potrafią się wysilić (kiedy trzeba), by nie stracić ugruntowanej pozycji z jesieni.

Aktualni liderzy, czyli "Legioniści", są w tej kampanii ekstraklasy ekipą właściwie poza zasięgiem reszty stawki, stąd najwyższe miejsce na podium zostało już zarezerwowane. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku kolejnych dwóch stopni, na zdobycie których realne szanse posiada aż pięć zespołów - Cracovia, Lech, Piast, Pogoń i Śląsk. Co wyróżnia w tym gronie drużynę z Wrocławia? Przede wszystkim fakt, że w porównaniu do reszty Śląsk mówienie o strefie medalowej traktuje z dużym dystansem. W jego obozie oficjalnie postawiony został jedynie cel minimum będący zresztą w ostatniej fazie realizacji, co oznacza, że z biegiem czasu można by pokusić się o popłynięcie z ruchem wiatru. Wiatru w stronę Europy, która pojawiła się na wrocławskim horyzoncie dość niespodziewanie.

Pandemia może zabić ukryte pragnienia

Trzeba również wspomnieć, że w utrzymywaniu się na wysokich lokatach w tabeli pomagają Śląskowi wahania formy drużyn sąsiadujących, lecz mowa o jakimkolwiek umniejszaniu dokonań ekipy Lavicki byłaby tutaj całkowicie nie na miejscu. Tego rodzaju sytuacje należy po prostu skrzętnie wykorzystywać i o ile Śląskowi niekiedy zdarza się to czynić w sposób niezgrabny (np. zwycięstwo z ŁKS-em lub Koroną), o tyle fakty są następujące: drzwi do europejskich pucharów stoją przed Wrocławiem otworem i najprawdopodobniej jedyną rzeczą, która mogłaby te drzwi z powrotem zamknąć, jest koronawirus. Wizja bardzo brutalna i niesprawiedliwa, ale nie niemożliwa.

Pytanie, kto nie chciałby zobaczyć piłkarzy Śląska Wrocław w europejskich rozgrywkach? Nawet gdyby one miały zakończyć się tak szybko, jak zacząć? Co prawda w tej chwili to zupełna abstrakcja, ponieważ od lipca dzielą nas (w sensie możliwości wdrożenia różnych scenariuszy przez ludzi zarządzających ligą) lata świetlne, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by wysnuwać wyobrażenia bliskie realnej rzeczywistości. Niestety w obliczu najmniej fortunnego rozwiązania w kontekście przyszłości ekstraklasy kibice WKS-u mogliby okazać się największymi pechowcami, bo tym najmniej fortunnym jest oczywiście anulowanie rozgrywek z uwzględnieniem obecnych lokat w tabeli.

Owy zarys nadchodzących tygodni czy miesięcy jest tak prawdopodobny, jak kwalifikacje do Ligi Europejskiej w stolicy Dolnego Śląska, dlatego nie można go nie uwzględniać. Wówczas mówiłoby się o pechu przez duże P, skoro wrocławian dzielą od podium choćby dwie bramki więcej strzelone z Cracovią (w Krakowie) lub jeden punkt dodatku potrzebny do minięcia obecnego wicelidera, czyli Piasta. Gwoli ścisłości: obecny sezon w wykonaniu Vitezslava Lavicki jest niezmiennie bardzo udany, jednak - jak to w sporcie bywa – apetyt rośnie w miarę jedzenia. A rośnie tym bardziej, im gra nabiera poważniejszej stawki, którą stał się przełomowy moment w historii klubu.