Mikołajczak: Nie było sytuacji, żeby drużyna wątpiła (WYWIAD)

30.07.2020 (07:37) | Marcin Polański | skomentuj (0)

O niedawno zakończonym sezonie rozmawialiśmy z Szymonem Mikołajczakiem, asystentem kierownika drużyny Śląska, osobą która jak nikt inny obserwowała z bliska to, co działo się w zespole WKS-u.

Jak z Twojej perspektywy, człowieka dzielącego szatnię z piłkarzami Śląska, wyglądał ten niedawno zakończony sezon w wykonaniu zielono-biało-czerwonych?
Na wstępie trzeba powiedzieć, że kluczem do tego sezonu było to, co wydarzyło się w końcówce poprzedniego. Walka o utrzymanie kosztowała wszystkich olbrzymią ilość stresu, widziałem jak to wszystko przeżywali piłkarze. Mam nadzieję, że Michał Chrapek się nie obrazi, za to co powiem, ale gdy żegnał się z drużyną wspomniał właśnie, że najważniejszym momentem było to, że udało się utrzymać w poprzednim sezonie. Sytuacja przecież była niemal krytyczna, a drużyna się pozbierała i finalnie kolejkę przed końcem zapewniła sobie ligowy byt. Właśnie wtedy zbudował się ten zespół. Potem doszli nowi zawodnicy, był okres przygotowawczy, zmienił się kapitan. I to wszystko wpłynęło na to, co widzieliśmy teraz.

Wspomniałeś o kapitanie i atmosferze. Możesz zdradzić nieco kulis z tym związanych?
Krzysztof Mączyński jest zupełnie innym typem lidera, niż wcześniejsi kapitanowie, których obserwowałem w Śląsku. Jego rola była ogromna na przestrzeni całego sezonu, także w tworzeniu atmosfery, a przecież nie bez powodu mówi się, że atmosfera to klucz do dobrego wyniku. Atmosfera była dobra, a piłkarze tworzyli na boisku zespół, co wielokrotnie widzieliśmy na boisku. Wcześniej przecież rzadkością było odrabianie strat, a w tym sezonie wielokrotnie  wyrównywaliśmy, czy nawet przechylaliśmy szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie było sytuacji, żeby drużyna wątpiła. Myślę, że kibice też to widzieli, że piłkarze walczyli do końca. Takie mecze, gdy udawało się odwracać losy meczu, budowały zespół. Ważne, że ta wiara do końca całej drużyny, to też efekt wpływu kapitana, który jest liderem w staram stylu - sam nie odstawia nogi, nieustannie nakręca i mobilizuje drużynę.
 

Jakie momenty tego sezonu zapadły szczególnie w twojej pamięci?
Mecz z Lechem w Poznaniu czy Zagłębiem Lubin na Stadionie Wrocław były takimi, które zapierały dech w piersiach i wzruszały na swój sposób i na pewno będą wspominane. Jednak ten sezon przyćmiła pandemia i to będzie wspominane głównie za jakiś czas. To był moment, który mógł naruszyć to, co funkcjonowało w jakiś określony sposób. Przecież niektórzy obcokrajowcy  byli odcięci od swoich rodzin. Trenerzy podobnie nie mogli zobaczyć się z rodzinami, a to bardzo rodzinne osoby. To odcisnęło piętno na tym zespole i wybiło z rytmu. Oczywiście nie można się usprawiedliwiać, bo wszystkie drużyny miały ten problem.

Wiosną wyniki jednak nie były tak dobre, zarówno przed przerwą, jak i po niej. Gdzie upatrujesz przyczyn?
Pierwsza część sezonu była świetna, a co do wiosny to warto zwrócić uwagę na kontuzje. Obrona składa się z czterech zawodników, a wypadło dwóch kluczowych. Przecież zarówno Łukasz Broź, jak i Wojciech Golla byli wymieniani w gronie najlepszych piłkarzy Śląska w tamtym czasie. Nie da się tak od razu takich ogniw zastąpić i nie chodzi tylko o aspekt jakości piłkarskiej, ale o zgranie, przecież na budowanie drużyny trzeba czasu.

Wspomniałeś zarówno o Michale Chrapku, jak i o atmosferze. Możesz potwierdzić, że był wiodącą postacią jeśli chodzi o żarty w szatni?
Generalnie jak ktoś zrobił żart, to pierwsze podejrzenia były kierowane w stronę Michała i zawsze musiał się tłumaczyć, także nierzadko za innych (śmiech). To była pierwszoplanowa postać w drużynie i dołożył swoją cegiełkę nie tylko na boisku, ale też właśnie do budowania atmosfery.

Jaki to był rok dla Ciebie pod względem zawodowym?
Ze Śląskiem jestem związany emocjonalnie ponad 20 lat, kilka pracuję na Oporowskiej, ale to był najfajniejszy rok pod względem zawodowym. Być tam w środku, móc zobaczyć, jak funkcjonuje drużyna, to jest coś niesamowitego. Staram się pomagać zawodnikom, żeby nie brakowało im niczego, zwłaszcza obcokrajowcom. Może zabrzmi to nieskromnie, ale uważam, że jakąś cegiełkę do tej atmosfery dołożyłem.
Chciałbym, żeby każdy piłkarz, który gra w Śląsku wiedział, że to jest wielki klub, który ma wysokie standardy i gdy jakiś kolega go zapyta w przyszłości, czy warto przyjść do Śląska, to powie, że niczego nie brakuje. Mam satysfakcje, bo zawodnicy zaufali mi mocno i czuję od nich szacunek za pracę, którą przez 1,5 roku wykonałem i wierzę, że stworzenie takiej rodzinnej atmosfery pomaga w tym, żeby wyniki były coraz lepsze.

Wydarzyły się przez ten czas jakieś zaskakujące prośby ze strony piłkarzy?
Obcokrajowcom pomagam od paru lat, jeszcze zanim byłem formalnie przy pierwszej drużynie. Głównie jest to załatwianie kwestii pobytowych, mieszkaniowych, spraw  bankami, czy telefonami, ale to raczej nic dziwnego, raczej normalne sprawy dla osoby, która znalazła się w innym kraju.
Z takich ciekawszych historii, to kiedyś Riota Morioka prosił o pomoc, bo nie działała mu pralka i nie mógł sobie poradzić. Przyjechaliśmy do niego z moją żoną i ona podeszła, chwilę coś pomajstrowała i pralka zaczęła działać. Riota był w szoku z takiego obrotu sprawy.