Taktycznie: Śląsk w starciu z Lechem

16.09.2020 (06:00) | Krzysztof Banasik | skomentuj (0)

Spotkania Śląska Wrocław z Lechem Poznań zdążyły nas już przyzwyczaić do wysokiego tempa, walki do utraty sił oraz dobrego poziomu sportowego. Nie inaczej było tym razem. Remis 3:3 nie jest raczej satysfakcjonujący dla żadnej ze stron, ale koniec końców można uznać ten wynik za sprawiedliwy. Oprócz świetnego widowiska, piłkarze dali nam jednak coś jeszcze – duże pole do analizy gry wrocławian. Zapraszam do pierwszego tekstu z serii "Taktycznie", w której będę analizował różne boiskowe aspekty. Zachęcam Was do dyskusji w komentarzach i wyrażania swoich opinii na temat gry WKS-u.

Najpierw przeanalizujmy ustawienie oraz sposób przesuwania się drużyny po boisku. Na spotkanie z Lechem wyszliśmy ustawieniem 4-2-3-1, które zmieniało się w zależności się od tego, czy zespół prowadził atak, czy się bronił. Już w poprzednim sezonie Śląsk stał się drużyną uchodzącą za świetnie zorganizowany kolektyw i od pierwszej kolejki obecnych rozgrywek z ulgą możemy stwierdzić, że nic się w tej kwestii nie zmieniło, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że jest jeszcze lepiej.

Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, która najbardziej mi zaimponowała w Śląsku w tym sezonie, to byłaby to gra bez piłki. W fazie odbioru możemy zauważyć przejście do systemu 4-4-2, w którym to Praszelik (lub jego zmiennik na pozycji 10) włącza się do pressingu w jednej linii razem z napastnikiem. Założenie jest takie, że pressująca czwórka (do tej pory w zestawieniu Pich – Praszelik – Piasecki/Scalet – Musonda) ma pozwolić na rozgrywanie piłki wyłącznie pomiędzy obrońcami drużyny przeciwnej i zmusić ich do błędu - niecelnego zagrania, błędu w przyjęciu. W przypadku wystąpienia takiego błędu, potrzebny jest agresywny doskok. Bardzo ważna przy takim sposobie bronienia się jest gra na wyprzedzenie, czujność całego zespołu i płynne przejście w kontratak po odbiorze.

Jeśli chodzi o sposób atakowania, to do tej pory najgroźniejszą bronią Śląska były stałe fragmenty oraz różne schematy grania tzw. długiej piłki. Z początkiem sezonu kiepsko wyglądał atak pozycyjny, lecz w spotkaniu z Lechem widać było poprawę w tej kwestii. Grę Śląska w ofensywie szerzej przeanalizuję w przyszłym tygodniu.

Drugą kwestią, którą chciałbym poruszyć, jest problem, który moim zdaniem najbardziej razi w grze Śląska, a mianowicie obsadzenie pozycji lewego obrońcy. Mariusz Pawelec ma swoje atuty i niesamowitą osobowość, jest ważną postacią całego Śląska, ale w sobotę Lech obnażył też jego słabości, których już raczej nie nadrobi. O ile niektóre mankamenty na środku obrony da się naprawić ustawieniem, to na boku już tak łatwe to nie jest. Spotkanie z Lechem dobitnie pokazało jego braki szybkościowe.

W oczy rzuca się również przeciętna gra lewą nogą, przez co jego próby podłączenia się do akcji ofensywnej są znikome, a jeśli już się pojawiają, to wachlarz zagrań Pawelca jest ubogi. Na potwierdzenie moich słów niech posłuży druga bramka dla Lecha, a konkretnie sytuacja poprzedzająca rzut rożny, po którym padł gol. Na załączonym obrazku widzimy przewagę, jaką Mariusz miał nad Michałem Skórasiem w momencie podania piłki do skrzydłowego Lecha. Skórasiowi udało się z tą piłką przedrzeć w pole karne, a następnie wywalczyć rzut rożny, którego (dosyć szczęśliwie) przeciwnicy wykorzystali. Trener Vitezslav Lavicka na pewno jest świadomy podejmowanego ryzyka, ale kontuzje Dino Stigleca i Patryka Janasika oraz niedyspozycja Mateusza Maćkowiaka zmusiły go do sięgnięcia po Pawelca.

Pawelec to człowiek-instytucja. Przytoczona przeze mnie sytuacja nie wynika z czynników od niego zależnych, ponieważ na lewej flance gra z przymusu, a nie można mu odmówić tego, że ze swoich zadań wywiązuje się najlepiej, jak potrafi. O tym, że prawonożni piłkarze grający na lewej obronie nie są na dłuższą metę dobrym wyborem, przekonaliśmy podczas spotkania kadry z Holandią, więc mamy po prostu nadzieję, że Stiglec jak najszybciej powróci do pełni zdrowia.

Na koniec chciałbym poruszyć temat Mathieu Scaleta oraz dlaczego chciałbym zobaczyć go na innej pozycji niż dziewiątka. Sposób, w jaki Śląsk buduje akcje w tym sezonie (zresztą w zeszłym często wyglądało to podobnie) to dalekie podanie po przekątnej adresowane do skrzydłowych albo do napastnika, którego zadaniem jest przedłużenie podania lub opanowanie piłki i jej utrzymanie. Przy tym sposobie gry, nasz młody napastnik w spotkaniu z Lechem radził sobie bardzo przeciętnie – wygrał zaledwie 33% procent swoich pojedynków w powietrzu.

Nie możemy nie wspomnieć też o przegranym pojedynku główkowym przy drugiej straconej bramce – to jego zawodnik strącił piłkę, dzięki czemu padł gol dla Kolejorza. Mimo to występ Scaleta sprawił, że naprawdę zacząłem patrzeć optymistycznie na jego dalszą karierę w Śląsku. Dlaczego? Oczywiście można wskazać tutaj jako przykład strzeloną bramkę, ale w jego grze spodobała mi się inna rzecz. Scalet w spotkaniu z ciężkim rywalem zagrał zupełnie bez skrupułów. Często szukał gry, schodził po podania i nie bał się brać gry na siebie. 

Stwarzał zagrożenie, świetnie wymieniając się pozycją z Lubambo Musondą i kilka razy zaprezentował swoją kreatywność. Najbardziej zaimponowało mi fantastyczne podanie do Piotra Celebana pod koniec pierwszej połowy, kiedy to podciął piłkę nad całą linią obrony, tworząc stuprocentową sytuację naszemu bramkostrzelnemu obrońcy. Jestem bardzo ciekawy, jak spisałby się na pozycji numer 10, kiedy to odciążony z walki o górne podania mógłby zająć się tym, czym zabłysnął w spotkaniu z drużyną z Poznania.