Paide Linnameeskond: Zafascynowana Barceloną kuźnia afrykańskich talentów

18.06.2021 (06:01) | Krzysztof Banasik | skomentuj (0)

Nazwa Paide Linnameeskond, z całym szacunkiem dla tego klubu, jeszcze kilka dni temu kibicom we Wrocławiu mogła nie mówić nic. I absolutnie nie ma w tym nic nieprzyzwoitego, bo ligę estońską w Polsce wnikliwie śledzi liczba osób, która byłaby do policzenia pewnie na palcach jednej ręki. Warto jednak przyjrzeć się bliżej temu zespołowi, bo już za równo cztery tygodnie w I rundzie kwalifikacji do Ligi Konferencji Europy zmierzy się z nim nasz Śląsk Wrocław. A kto może opowiedzieć nam o Paide więcej, jeśli nie ludzie, którzy na co dzień śledzą te rozgrywki? Zapraszamy na kompendium wiedzy o pierwszym tegorocznym rywalu WKS-u w europejskich pucharach!

Działacze Paide Linnameeskond doskonale zdają sobie sprawę, że nigdy nie będą potentatem w skali europejskiej. Z rocznym budżetem na poziomie 1,1 miliona euro jest to niemożliwe. Takie pieniądze wypadają bardzo blado nawet w zestawieniu z polskimi klubami z niższych lig. Dla porównania drugoligowy GKS Katowice dostał ponad 6,3 miliona złotych dofinansowania tylko od miasta. Śląsk Wrocław, choć ma dopiero jedenasty budżet w Ekstraklasie, to przewyższa Linnameeskond aż siedmiokrotnie.

– Trzeba przy tym zaznaczyć, że faktyczny budżet Paide to 700 tysięcy euro rocznie, bo tyle jest przeznaczane na pierwszy zespół i drużynę U-21. To i tak stanowi trzeci najwyższy budżet w lidze estońskiej, za Florą i Levadią, a na równi z Kalju

– mówi w rozmowie z nami Ott Järvela, estoński dziennikarz sportowy, korespondent soccernet.ee.

Przepaść jest zatem ogromna, ale Paide stara się ją niwelować pomysłem na klub. Najpierw zbudowano struktury. Biura i centrum treningowe klubu postanowiono umieścić w oddalonej o 100 kilometrów od Paide stolicy kraju, Tallinnie. Tam trenują seniorzy i najstarsi juniorzy. Akademia zaś ma zajęcia w Paide i jej okolicach.

Potem poszukano pomysłu na grę. Sami siebie nazywają „Eesti Barcelona”, czyli estońską Barceloną. Jaka jest etymologia tego zaskakującego pseudonimu?

– Pierwszy powód to historyczne stroje, które mają bardzo podobny wzór do FC Barcelona. Drugi powód zaś jest taki, że kiedy Paide po raz pierwszy awansowało do Premium Liigi w 2009 roku, ich menedżerem był Viktor Mets, legendarny trener młodzieży w Järvamie (prowincji, na której leży Paide). Jego ulubionym klubem była Barcelona. Zawsze mówił to na głos i podkreślał, że lubi styl techniczny i grę krótkimi podaniami. Mets zrezygnował po roku w najwyższej klasie rozgrywkowej i zastąpił go Meelis Rooba, który jest uczniem Metsa. Rooba jest byłym pomocnikiem kadry narodowej i też zawsze chciał, by jego zespół grał piłkę miłą dla oka, opartą na wysokim posiadaniu piłki. Nawet jeśli oznaczałoby to wysokie porażki. I z takiego podejścia wziął się przydomek „Eesti Barcelona”

– tłumaczy skrupulatnie Järvela.

Tą drogą Paide podąża już od dekady. Choć zmieniali się trenerzy, nie modyfikowano zanadto stylu gry.

– Wprawdzie obecny trener jest bardziej pragmatyczny, ale też preferuje futbol, w którym posiadanie piłki odgrywa dużą rolę

– dodaje specjalista od estońskiego futbolu. Na podium Premium Liigi ta droga zaprowadziła ich dopiero w 2020 roku, kiedy to zdobyli pierwszy w historii klubu srebrny medal. Radość była ogromna, a wicemistrzostwo przyklepali w strzelaninie z Nõmme Kalju FC, zwyciężając 7:4.

W tzw. międzyczasie Linnameeskond opracowało także plan zarobkowy dla klubu, który zakładał, że Paide oprócz szkolenia własnych graczy będzie trampoliną dla utalentowanych afrykańskich zawodników.

–  Ściśle współpracują z pewnymi agentami z Afryki, a dyrektor sportowy tego klubu wiele razy pojawiał się w Gambii, by wynajdywać tam perspektywicznych juniorów. Z tego powodu mają wysoką skuteczność w transferach z Czarnego Lądu

– tłumaczy nam Harri Ojamaa, właściciel Trequartista Football Management, największej agencji menedżerskiej w Estonii.

– Przez ostatnie trzy lata Paide bardzo zaangażowało się w penetrowanie afrykańskiego rynku, aby znaleźć tam talenty, rozwinąć je i sprzedać do klubów z Europy Zachodniej

– wtóruje mu Järvela. To właśnie dzięki takim piłkarzom ostatnio Paide zaczęło zarabiać na transferach, i to pokaźne dla nich sumy, stanowiące nawet kilkanaście procent rocznego budżetu. Za 100 tysięcy euro udało im się sprzedać Alassanę Jattę do duńskiego Viborgu, kilkadziesiąt tysięcy zarobili także od Spartaka Trnawa za Yanna Michaela Yao, a na wypożyczeniu w Baniku Ostrawa przebywa aktualnie Muhammed Sanneh, więc nie można wykluczyć, że kolejny zastrzyk gotówki zasili kasę estońskiego klubu.

Yao to też odpowiedni przykład zawodnika, któremu przy pierwszym podejściu do europejskiej piłki nie wyszło, ale w Linnameeskond zdołał się odbudować i wypromować do lepszej ligi. Podobną drogą może podążyć Ishaku Konda, który także do Estonii trafił z drugiej ligi austriackiej, a teraz jest podstawowym stoperem i już zaczynają się mu przyglądać mocniejsze ekipy.

– Paide nie skreśla takich zawodników. Chcą sprowadzać także Afrykańczyków, dla których pierwsze kroki w Europie nie były zbyt udane, ale w dalszym ciągu oni rokują i mogą się rozwijać

– przekonuje Ojamaa.

Działacze „Eesti Barcelona” nie popadają jednak w skrajność i nie opierają swojego składu wyłącznie na graczach z Afryki. Mają również młodych reprezentantów estońskiej młodzieżówki. Są Kevor Palumets, Rasmus Kallas, Mattias Sapp, Raimond Eino, a także Kristofer Piht, przebywający na wypożyczeniu w SPAL.

– Zespół ma bardzo dobrą równowagę pomiędzy doświadczonymi piłkarzami, którzy wcześniej grali za granicą, zawodnikami afrykańskiego pochodzenia oraz utalentowanymi Estończykami. Są to gracze, którzy mogą w niedalekiej przyszłości wzmocnić kadrę narodową

– przekonuje Harri, prywatnie brat Henrika (znanego z występów m.in. w Legii Warszawa czy Widzewie Łódź) oraz Hindrka, który znajduje się w kadrze Paide i także puka do pierwszej reprezentacji.

Włodarze Paide zwracają uwagę, by każdy z potencjalnych nabytków pasował do taktyki trenera Vjatšeslava Zahovaiki. To trener, który Linnameeskond prowadzi blisko pięć lat i ma w szatni spore poważanie.

– Wszak to były napastnik i gwiazda ligi estońskiej. W trakcie kariery zawodniczej grał w Portugalii, Kuwejcie, Finlandii i na Węgrzech

– przytacza Dawid Czemko, prowadzący portal estonskifutbol.com. Zahovaiko w zeszłym sezonie preferował ustawienie  1-4-1-2-3, przechodzące w 1-4-1-4-1.

– Stosowali wysoki, intensywny pressing, dokładali do tego szybki, kombinacyjny futbol. Byli w tym bardzo skuteczni, dzięki czemu skończyli sezon na drugiej pozycji

– podkreśla Ojamaa.

– Szkoleniowiec Paide  preferuje ustawienie ze skrzydłowymi i dwoma rozgrywającymi

– dodaje Ott Järvela.

W tej edycji z powodu wielu kontuzji i urazów „Eesti Barcelona” bardzo zmieniła swoją taktykę. Nieobecni byli Siim Luts, Deabeas Owusu-Sekyere oraz Edgar Tur.

– Teraz grają przeważnie systemem 1-5-3-2 lub 1-4-3-3. Bazują na groźnych skrzydłach oraz doświadczonym środku pola, który tworzy m. in. Sergei Mošnikov, znany z występów na polskich boiskach

– ilustruje Czemko.

– Sama ich gra nie jest tak ekscytująca do oglądania jak w ubiegłym roku, ale mają bardziej stabilną defensywę

– uzupełnia Ojamaa.

Nie oznacza to jednak, że nie popełnia ona błędów. Wprawdzie Paide ma po 14. kolejkach obecnego sezonu drugą najlepszą obronę w lidze, lecz z przedmówcą nie zgadza się Dawid Czemko.

– Ja bym ich grę defensywną zaliczył jako bolączkę. Mają niedoświadczonych stoperów, którym przydarzają się liczne pomyłki. W ostatnich tygodniach cała drużyna obniżyła loty. Linnameeskond co prawda punktuje, ale ich gra nie wygląda tak dobrze jak na początku sezonu

– uważa redaktor strony estonskifutbol.com.

Największą gwiazdą bez wątpienia jest Henri Anier. Podczas gdy inni zawodnicy granatowo-bordowych zarabiają około pięć razy mniej niż w Śląsku, ten 71-krotny reprezentant Estonii kasuje ponad 4 tysiące euro netto miesięcznie, co już jest pułapem takiej Warty Poznań. Aniera może być wrocławskim obrońcom trudno upilnować.

– Jest zbudowany jak goryl, szybki i ma wykończenie na poziomie klasy światowej

– odważnie mówi Ojamaa.

– Potrafi uderzać z obu nóg, jest też niebezpieczny przy wrzutkach, więc trudnym zadaniem dla podopiecznych Jacka Magiera będzie upilnowanie go

– dodaje estoński agent. W podobnym tonie wypowiadają się pozostali nasi rozmówcy: Dawid Czemko oraz Ott Järvela. Są zgodni, że podstawowy napastnik estońskiej kadry jest największym zagrożeniem ze strony Paide.

Anier jest obecnie zresztą jedynym czynnym reprezentantem Estonii w kadrze najbliższego rywala Śląska. W latach 2014-2019 pierwszym bramkarzem kadry był natomiast Mihkel Aksalu, a Siim Luts grał w niej jeszcze w ubiegłym roku. Sergei Mošnikov, Karl Mööl i Andre Frolov byli zaś członkami reprezentacji, ale nie odgrywali w niej znaczącej roli.

Innym zawodnikiem, na którego na pewno trzeba będzie zwrócić szczególną uwagę, jest Deabeas Owusu-Sekyere, holenderski lewoskrzydłowy z ghańskimi korzeniami. To wychowanek akademii Ajaksu Amsterdam. Przez kontuzję stracił początek sezonu, ale wrócił do gry na koniec maja i wszystko wskazuje na to, że wyjdzie w podstawowym składzie Paide na mecz ze Śląskiem.

– Ma świetny drybling, bardzo dobrze gra jeden na jednego i skutecznie wykańcza akcje. Dość nietypowe jest to, że choć jest bardzo szybki, to nie wykorzystuje swojej prędkości podczas pojedynków. Woli stosować sztuczki techniczne i zwody. Z pewnością prawy obrońca bądź wahadłowy WKS-u nie będzie przy nim narzekał na brak pracy

– charakteryzuje Holendra właściciel Trequartista Football Management.

Trzeba jednak powiedzieć sobie jasno: co byśmy nie napisali o Paide, faworytem dwumeczu będzie nasz zespół. Nie ma co do tego wątpliwości żaden z naszych rozmówców, choć Ojamaa przestrzega przed lekceważeniem Estończyków.

– Sądzę, że to może być ciekawe przetarcie dla wrocławian, jeśli Paide zaprezentuje swoją intensywność z poprzedniego sezonu oraz wydajność i stabilizację z bieżącego roku. Z pewnością estońska drużyna wykorzysta swoją szybkość, której ma wiele w zespole, by zranić WKS podczas kontrataków. Ogólnie jednak przewiduję awans Śląska, ale nie powinno im pójść tak łatwo, jak niektórzy uważali od razu po losowaniu.

W żadnym wypadku nie trzeba się więc obawiać Paide Linnameeskond, ale też nie warto się nastawiać na gładki awans, tym bardziej, że ekipa z Estonii jest w środku sezonu. Nikt z nas kibiców jednak nie wyobraża sobie odpadnięcia na tym etapie, podkreślał to też w rozmowie z PAP w ostatnich dniach Dariusz Sztylka, więc liczymy na dobre mecze podopiecznych Jacka Magiery. Dwumecz Śląska Wrocław z Paide Linnameeskond odbędzie się 8 oraz 15 lipca. Najpierw wrocławianie udadzą się do Estonii na Pärnu Beach Stadium, a rewanżowe spotkanie zostanie rozegrane na Stadionie Wrocław.