TAKTYCZNIE: Jak Śląsk pokonał mistrza Polski?

14.09.2021 (06:00) | Jakub Luberda | skomentuj (0)

Po ekscytujących 90 minutach, decyzjach sędziego, które podzieliły na pół całą Polskę, ale także świetnej grze wrocławian, Śląsk pokonał Legię 1:0. Mecz ten, oprócz niemałych emocji, dostarczył nam również dużo materiału do dyskusji. Nie przedłużając, zapraszamy więc na analizę sobotniego starcia.

Nasze rozważania rozpoczniemy od przedstawienia składu, jaki do gry desygnował trener Jacek Magiera. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że wystawił on po prostu najsilniejszą dostępną jedenastkę, lecz jeśli przyjrzymy się nieco bliżej, to zobaczymy, że musiał podjąć kilka istotnych decyzji. 

W pierwszej kolejności warto zwrócić uwagę na nasze nowe grafiki ze składem, które prezentują się, nieskromnie mówiąc, wybornie. Gdy już skończycie napawać się pięknem butelkowej zieleni, zapraszamy do właściwej analizy jedenastki Śląska. Pierwszym istotnym wyborem trenera Magiery było postawienie na Marka Tamasa i Łukasza Bejgera u boku Wojciecha Golli. O ile pozycja centralnego ze środkowych obrońców wydawała się pewna, o tyle pozostała dwójka była dla nas zagadką. Węgier jest lewonożnym stoperem, co daje mu przewagę przy grze jako lewy środkowy defensor - ułatwia to wprowadzanie piłki i operowanie nią w pobliżu linii bocznej boiska. Bejger z kolei miał zagwarantować szybkość, która przy wielu pojedynkach biegowych okazała się niezwykle przydatna.

Wybór defensywnych pomocników był znacznie trudniejszą sprawą. Trener Magiera musiał zdecydować, czy chce mieć zawodników zabezpieczających środkowe sektory, rozgrywających, czy może stworzyć duet, który połączy te cechy. Ostatecznie spróbował wariantu mieszanego, skupionego jednak bardziej na zadaniach defensywnych. Decyzja ta nie obroniła się, szczególnie w przypadku Szymona Lewkota - młody pomocnik został zdjęty z boiska już w 41 minucie. W jego miejsce pojawił się Rafał Makowski, który za zadanie miał dłużej utrzymywać się przy futbolówce, dyrygując tym samym tempem akcji Śląska. Patrząc na statystyki, to poniekąd była to trafna zmiana. Makowski, przebywając dłużej na boisku, stracił mniej piłek i wykazał się celnością podań o 10% wyższą od Lewkota. Mimo wszystko trzeba powiedzieć, że obaj panowie nie rozegrali wybitnego meczu.

Ostatnim istotnym elementem w układance na mecz z Legią, byli ofensywni pomocnicy. Gwoli ścisłości, nie wspominamy o wahadłowych, napastniku oraz bramkarzu, gdyż tam wybór wydawał się oczywisty jeszcze przed meczem, a pole manewru nie było aż tak duże. Wracając już jednak do “dziesiątek”, to bardzo ważnym punktem w składzie Śląska miał być Petr Schwarz. Niestety, to jedyne pozytywne zdanie, jakie o Czechu możemy w kontekście tego spotkania powiedzieć. Były zawodnik Rakowa miał za zadanie płynnie poruszać się między liniami, raz tworząc linię trzech defensywnych pomocników z Lewkotem i Mączyńskim, innym razem grając z Pichem za plecami Exposito, a jeszcze innym asekurując Słowaka i pozwalając mu tym samym na wejścia w pole karne jako drugi napastnik. Nie można odmówić mu chęci, lecz okazało się to zbyt odpowiedzialne zadanie, przez co Schwarz według statystyk wypadł fatalnie - 57% celnych podań, 30% wygranych pojedynków, 0% celnych strzałów i aż 6 straconych piłek. W 58 minucie zastąpił go Mateusz Praszelik, dla którego sobotni wieczór był już znacznie bardziej udany. 

Stałe fragmenty ciągle groźne

Jednym z elementów, z którym wrocławianie stale mają problemy, są stałe fragmenty. I oczywiście, jest to taka część gry w piłkę nożną, na którą przygotować się jest najciężej - to wykonujący zawsze ma inicjatywę oraz przygotowane warianty, aby zaskoczyć rywala. W meczu z Legią problem pojawił się jednak w sytuacji, która w gruncie rzeczy nie była żadnym skomplikowanym zagraniem.

Na poniższej grafice widzimy moment przed wznowieniem gry z rzutu rożnego. Śląsk broni się w mieszany sposób - część zawodników jest odpowiedzialna indywidualnie za przypisanych im rywali, Pawłowski kryje bliższy słupek, a dwóch wrocławian broni strefy, w której zagrożenie jest największe. 

Piłka zostaje zagrana do grającego z numerem 5 Yuriego Ribeiro. Portugalczyk jest całkowicie osamotniony, a odpowiedzialny za niego Lewkot zupełnie nie zorientował się w całej sytuacji. W tym samym momencie krycie gubi też Pich - Tomasowi Pekhartowi udaje się znaleźć za plecami Słowaka, dzięki czemu będzie mógł zamknąć całą akcję bez akompaniamentu zawodnika Śląska.

Ribeiro z łatwością przedłuża dośrodkowanie na dalszy słupek, gdzie na piłkę czeka już Pekhart. Osamotniony napastnik był dosłownie o centymetry od zdobycia pierwszego trafienia - gdyby trafił w piłkę, to przed nim znajdowała się już tylko pusta bramka. Dwóch zawodników Śląska popełniło błędy, które szczęśliwie nie zakończyły się stratą gola.

Problemy w powietrzu

Analizując najgroźniejsze sytuacje Legii, można dojść do wniosku, że największe problemy wrocławianie mieli w powietrzu. Wysoki i silny Pekhart znany jest ze swoich umiejętności gry głową, co wykorzystać próbowali warszawianie. Czy oznacza to, że Śląsk pokpił sprawę? Niekoniecznie, czasem po prostu trzeba uznać wyższość rywala, dosłownie i w przenośni. Na poniższej grafice prezentujemy moment, w którym napastnik Legii niemal trafił do siatki Szrmonika. 

Wrocławianie w tej akcji zrobili właściwie wszystko, co mogli. Victor Garcia starał się zablokować dośrodkowanie (na grafice widzimy już moment strzału, wcześniej Hiszpan znajdował się znacznie bliżej swojego zawodnika), a Pekhart był kryty przez aż dwóch defensorów. Czech wygrał jednak pojedynek główkowy i tylko doskonała dyspozycja bramkarza uchroniła Śląsk przed stratą gola.

Doskonały pressing

Jeśli jest jedna rzecz, która w meczu z Legią nam imponowała, to był to zdecydowanie umiejętnie zakładany przez wrocławian pressing. Przed spotkaniem pisaliśmy o tym, że warszawscy obrońcy nie są najpewniejsi i zdarzają im się liczne błędy. Ten sam mankament w grze mistrza Polski zlokalizował sztab szkoleniowy Śląska - podopieczni Jacka Magiery świetnie ustawiali się w fazie defensywnej. Potrafili dobrze nacisnąć rywala od razu po stracie piłki, ale także wycofać się w okolice połowy boiska i odcinać przeciwników od podań. Właściwie każda groźna akcja WKS-u rodziła się po odbiorze lub przechwycie.

Poniżej przedstawiamy kilka przykładów, które kończyły się sytuacjami bramkowymi. 

Praszelik przecina podanie Wieteski, zagrywa do Picha, a ten odnajduje dobrze wbiegającego Pawłowskiego. Sytuacja kończy się minimalnie niecelnym strzałem.

Doskonały wślizg Verdaski pozwala na natychmiastowy odbiór piłki po stracie. Do futbolówki dopada Exposito, a jego strzał z dystansu w świetnym stylu broni Boruc, parując piłkę na poprzeczkę opuszkami palców.

Makowski wygrywa starcie w powietrzu, po którym wrocławianie wyprowadzają szybką kontrę. Exposito trafia do siatki rywala, lecz po szybkiej analizie VAR gol nie zostaje uznany ze względu na spalonego.

O tym wiedzą nawet dzieci…

Na koniec poruszymy jeszcze temat, który bardzo głośno odbija się echem po sobotnim starciu. Czy gol zdobyty przez Garcię był słusznie zaliczony? Myślę, że każdy z naszych czytelników zna odpowiedź na to oczywiste pytanie, lecz mając na uwadze skalę problemu, postaramy się przypomnieć kilka przepisów gry w piłkę nożną. 

  1. Gra toczy się, dopóki arbiter główny nie zagwiżdże
  2. Sędzia liniowy jedynie sugeruje decyzję głównemu, nie może on podejmować suwerennych decyzji
  3. Gdy zawodnik (w tym przypadku Muci) zagrywa piłkę do przeciwnika (Garcia), to nie ma mowy o spalonym

Proste? Owszem. Czy nasi czytelnicy już o tym wiedzieli? Zapewne tak. Czy zawodnicy Legii o tym wiedzieli? Mam pewne wątpliwości. Najdziwniejszy w tej całej sytuacji był fakt, że spalonego sygnalizował sam Muci - zawodnik Legii, który podał do Garcii. 

Dla zawodników Legii oraz prawdziwej śmietanki polskiego dziennikarstwa (w tym miejscu serdecznie pozdrawiam Wojciecha Kowalczyka) oficjalny profil Śląska postanowił wystosować nawet specjalne nagranie, którym, drodzy czytelnicy, zakończymy dzisiejsze rozważania.