Szalona wizyta Ivana Djurdjevicia we Wrocławiu

24.06.2022 (12:00) | Karol Bugajski | skomentuj (0)

Takie mecze nie zdarzają się często i zdecydowanie zapadają w pamięć. Ivan Djurdjević tylko raz do tej pory prowadził drużynę na stadionie Śląska, jednak właśnie tam zanotował prawdopodobnie najbardziej niesamowite zwycięstwo.

Wspomnienie jedynej ekstraklasowej pracy trenera Ivana Djurdjevicia to runda jesienna sezonu 2018/2019, kiedy po mistrzostwie Polski straconym na własne życzenie przejmował Lecha Poznań z rąk Nenada Bjelicy. Nowe rozgrywki dla Kolejorza prowadzonego przez serbskiego debiutanta rozpoczęły się nadspodziewanie dobrze, bo od dwóch ligowych zwycięstw i dwóch awansach w kwalifikacjach Ligi Europy. 5 sierpnia 2018 roku Lech w przyjechał na mecz 3. kolejki do Wrocławia, jednak prowadzony przez Tadeusza Pawłowskiego Śląsk też miał swoje argumenty, bo po spotkaniach z Cracovią (3:1) i Lechią (1:1) również był niepokonany. Atrakcyjnie zapowiadająca się rywalizacja na Pilczycach zgromadziła ponad 17 tysięcy kibiców, a jej przebieg momentami wymykał się logice.

LEITMOTIV

Wrocławianie nie przestraszyli się Lecha, który raptem dwie i pół doby wcześniej kończył trudny mecz z dogrywką w europejskich pucharach (3:1 z Szachtiorem Soligorsk przy Bułgarskiej). Śląsk dłużej utrzymywał się przy piłce, starał się grać szybciej od drużyny prowadzonej przez trenera Djurdjevicia, to jednak nie przekładało się na liczbę stwarzanych sytuacji pod bramką Matusa Putnockiego. Bliscy dopięcia swego gospodarze byli w 20. minucie, jednak sędzia Daniel Stefański nie uznał bramki Michała Chrapka ze względu na spalonego. Zielono-biało-czerwoni nieco spuścili z tonu, Lech nie odpowiadał, a w efekcie pierwsza połowa wyczekiwanego spotkania we Wrocławiu nie stanowiła najlepszej reklamy ekstraklasy. Niepozorna sytuacja z odgwizdanym ofsajdem już wkrótce miała się jednak okazać leitmotivem, który wszyscy kibice Śląska zapamiętają na długo. Pracować na to podopieczni trenera Pawłowskiego zaczęli praktycznie od samego początku drugiej połowy.

ŚLĄSK SKARCONY

Nie można powiedzieć, że wrocławianie tego dnia wyszli z szatni bez pomysłu na sforsowanie defensywy Lecha. Wręcz przeciwnie, szybko chcieli wrócić do gry z pierwszych fragmentów spotkania, cóż jednak z tego, skoro na przeszkodzie stawały kolejne spalone. Niedługo po wyjściu z szatni właśnie z powodu niedozwolonej pozycji nieuznana została bramka Arkadiusza Piecha, a w 68. minucie smakiem musiał się obejść Robert Pich. Kolejorz Djurdjevicia był natomiast przyczajony i skarcił Śląsk w ostatnim kwadransie za sprawą nowosprowadzonego Pedro Tiby, który wykorzystał podanie Kamila Jóźwiaka. Jakby tego było mało, wrocławianie i na to odpowiedzieli… bramką ze spalonego. W samej końcówce pechowcem okazał się rezerwowy Marcin Robak, wynik nie uległ już zmianie, a zielono-biało-czerwoni przegrali pierwszy mecz przed własną publicznością od listopada 2017 roku.

- Nie widziałem jeszcze powtórek, więc trudno odnieść mi się do tych sytuacji. Czegoś takiego - czterech nieuznanych goli - jeszcze nie widziałem, ale to zawsze miło zobaczyć coś nowego w piłce -

- ze swadą przyznawał na pomeczowej konferencji prasowej ówczesny trener Lecha Ivan Djurdjević.

Śląsk Wrocław 0:1 (0:0) Lech Poznań

Tiba 82'

Śląsk Wrocław: Słowik - Dankowski, Celeban, Golla, Cholewiak - Ahmadzadeh, Pałaszewski, Augusto, Chrapek (71' Gąska), Pich (85' Radecki) - Piech (63' Robak)

Lech Poznań: Putnocky - Orłowski, Rogne, De Marco - Klupś (71' Jóźwiak), Radut (55' Cywka), Trałka, Tiba, Tomasik - Amaral (76' Tomczyk), Gytkjaer

Żółte kartki: Radecki, Augusto - Trałka, Gytkjaer

Sędziował: Daniel Stefański (Bydgoszcz)

Widzów: 17 926