Jacko wspomina: Moje pięć spadków
22.05.2025 (16:00) | Adam Mokrzycki | skomentuj (0)
Stało się – Śląsk Wrocław opuścił Ekstraklasę. Dla wielu obecnych kibiców to sytuacja, jakiej nie zaznali w swoim kibicowskim życiu, natomiast nie dla mnie. Korzystając z tej przykrej okazji, przytaczam, jak wyglądały dotychczasowe spadki WKS-u.
Ostatni raz Wojskowi zaznali gorzkiego smaku degradacji w 2003 roku i był to spadek do III ligi. Obecne pokolenie kibiców, które nie weszło w „wiek oldboja” 35+ praktycznie nie ma prawa pamiętać spadającego Śląska. Znam ten ból, trudno to przyjąć, zaakceptować i wyobrazić sobie. Fakt tym bardziej szokujący, że mówimy o wciąż aktualnym wicemistrzu Polski.
Jest to siódmy spadek Śląska w 78-letniej historii, a piąty w moim kibicowskim życiu. Dziś dzielę się wspomnieniem, jak przeżywaliśmy poszczególne spadki i jak po nich wyglądało życie. Jedno jest ważne – Śląsk upadał i się podnosił. Zawsze wracał, choć nierzadko ścieżki powrotu bywały kręte i wyboiste.
PIERWSZY SPADEK
Pierwsza degradacja miała miejsce w inauguracyjnym sezonie w II lidze. Wrocławianie zajęli ostanie miejsce w grupie III z zaledwie czterema punktami w 14 meczach. W kolejnym sezonie Wojskowi wywalczyli awans, jednak po reorganizacji został on wstrzymany. Do II ligi powrócili w 1957 roku.
Śląsk był klubem typowo wojskowym, zdecydowaną większość składu stanowili poborowi, którzy grali tu rok lub dwa i wracali do macierzystych klubów. Sytuacja zmieniła się, gdy trenerem został Władysław Giergiel. On zatrzymał w klubie wielu zawodników, którzy przez lata tworzyli historię klubu (Masseli, Siegert, Poręba, Czarnecki, Śpiewok, Żmuda I).
Po sezonie 1963/64 kibice świętowali pierwszy awans do I ligi. Przygoda na tym szczeblu trwała pięć sezonów.
DRUGI SPADEK
W 1969 roku nastąpił drugi spadek w historii klubu. Banicja trwała cztery lata. W tym czasie WKS spisywał się różnie. W 1971 roku zajął dopiero 10. miejsce w lidze. Drużynę przejął Władysław Żmuda I i zaczął tworzyć zespół, który wkrótce miał się liczyć na krajowym podwórku.
Po dwóch latach awansowali do I ligi, a legenda Śląska Janusz Sybis został królem strzelców na zapleczu Ekstraklasy. Wtedy nastąpił najdłuższy jak do tej pory okres gry na najwyższym szczeblu okraszony złotym, dwoma srebrnymi i brązowym medalem mistrzostw Polski, dwukrotnym zdobyciem Pucharu Polski, raz Superpucharu i awansem do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów.
W tym czasie tylko dwa razy kibice drżeli, myśląc, czy WKS zdoła pozostać w elicie. W sezonie 1984/85 w ostatniej kolejce trwała korespondencyjna bitwa pomiędzy Śląskiem, Lechią a Radomiakiem. Ostatecznie rywalizację o ligę wygrali wrocławianie różnicą dwóch bramek.
Cztery lata później, podobnie jak w bieżących rozgrywkach, skończyli rok na ostatnim miejscu, choć kadrę mieli bardzo mocną. Jesienią drużynę przejął trener Szukiełowicz i doprowadził do jednej z najbardziej spektakularnych metamorfoz w historii klubu, dzięki czemu WKS skończył rozgrywki na 9. miejscu. O tym sezonie pisałem w swoich wspomnieniach.
TRZECI SPADEK
W końcu przyszła kampania 1992/93... W poprzedniej Wojskowi zajęli 6. miejsce, ale mieli szansę nawet na awans do kwalifikacji do europejskich pucharów. Odeszło jednak kilku kluczowych zawodników (m.in. Greczniew, Janusz Góra i Michaliszyn). W pierwszych pięciu meczach Śląsk przegrał tylko raz i trzy razy zremisował. Z kolejnych 12 spotkań Wojskowi przegrali dziewięć i trzy wygrali. Porażka 0:4 z Olimpią Poznań kosztowała posadę trenera Urbanka.
Po raz pierwszy Śląsk poprowadził Tadeusz Pawłowski. Pracę 39-letniego szkoleniowca trudno mi było ocenić. W lidze Śląsk wciąż gubił punkty, choć grał dużo lepiej. W Pucharze Polski awansował do półfinału. Trenera Pawłowskiego zapamiętałem też, że jako jeden z pierwszych po każdym meczu podchodził wraz z piłkarzami podziękować kibicom. Wiosną miała też miejsce chyba największa zadyma w historii Oporowskiej. W meczu z Wisłą po dwóch czerwonych kartkach dla zawodników Śląska (Mandziejewicz i Grech) jeden z kibiców postanowił wyjaśnić sprawę z sędzią. Zaczęła się potężna bójka kibiców z Policją. Walczyła cała strona tzw. Odkrytej, a na żadnym sektorze po tej stronie stadionu nie ostała się ani jedna deska będąca wcześniej częścią ławki. Stadion został zamknięty na trzy mecze. Trener Pawłowski stracił stanowisko po porażce z… Olimpią Poznań.
Szkoleniowcem został Stanisław Świerk. Na inaugurację pokonał zmierzającą po mistrzostwo Polski Legię. W kolejnym spotkaniu wygrał w Białymstoku. Niestety następne pięć potyczek zakończyło się porażkami. W przedostatniej kolejce Śląsk przegrał u siebie z Górnikiem Zabrze i ostatecznie stracił szansę na utrzymanie.
Dla kibiców był to wielki szok. Śląsk grał w I lidze 20 lat, a ostatni spadek zaliczył 24 lata temu. Wiele osób tego nie pamiętało. Wśród nich ja, któremu właśnie stuknęło 10 lat ze Śląskiem. Po meczu kibice kilkanaście minut zostali na sektorach w milczeniu. Wielu płakało. Potem rozpoczęło się śpiewanie „Nie płacz o Śląsku mój”. Ileż żalu było w tej pieśni. Symbolem rozpaczy po tym spadku była postawa wychowanka Śląska Zbyszka Ilskiego. Do jego gry w tamtym sezonie nie można było mieć zastrzeżeń. Po meczu padł na murawę i również kilkanaście minut płakał i nie podnosił się. Rozpacz „Lola” na zawsze pozostanie dla mnie symbolem, co znaczy klub w sercu wychowanka. Moja rozpacz nie była mniejsza. Ze stadionu wyszedłem oszołomiony dopiero po 30 minutach. Wsiadłem do tramwaju i 40 minut jechałem bez świadomości, gdzie jestem i dokąd jadę… To po prostu do mnie nie docierało. Szok, niedowierzanie i rozpacz jak bym stracił kogoś najbliższego. Na ostatni mecz kibice pojechali ubrani na czarno, a po meczu znów zaśpiewali razem z piłkarzami „Nie płacz o Śląsku mój”.
Co po spadku? Posadę zachował trener Świerk, który mocno przewietrzył szatnię. Zostali głównie młodzi. Doszli byli zawodnicy Zagłębia, z którymi Świerk zdobył mistrzostwo Polski (Kudyba, Koszarski, Jarosław Góra, B. Pisz, Wałowski). Pierwszy mecz w II lidze z Naprzód Rydułtowy był szokiem. Dodatkowo bezbramkowo zremisowany. Potem Śląsk grał widowiskowo i ciekawie, ale na powrót do elity czekał dwa lata. Tyle samo trwał kolejny pobyt w najwyższej klasie rozgrywkowej.
W pierwszym sezonie do ostatniej kolejki Śląsk walczył o utrzymanie. Po ostatnim wygranym 5:2 meczu ze Stalą Mielec kibice na kilkanaście minut zostali na stadionie, słuchając w radiu legendarnego Studia S-13 i czekając na wynik meczu Pogoni z Bełchatowem. Na szczęście wynik był korzystny dla Śląska.
CZWARTY SPADEK
Kolejny sezon miał być lepszy. Kilka transferów i nowy trener, uczeń Stanisława Świerka Wiesław Wojno. Każdy liczył, że będzie lepiej. Wyjątkowo nie widziałem inauguracji sezonu z ŁKS-em. Byłem na wakacjach w Dortmundzie, z których wróciliśmy dopiero w poniedziałek. Oczywiście pierwszym ruchem na granicy było kupno gazety. Śląsk – ŁKS 3:0 i jesteśmy liderem. Kolejne mecze też dawały nadzieję. Śląsk wygrywał u siebie, ale tracił punkty na wyjazdach. Od 8. kolejki WKS nie wygrał sześciu kolejnych meczów. Nie pomogło sprowadzenie czołowego napastnika ligi Bogusława Cygana. Co prawda w debiucie strzelił gola dającego punkt w meczu z Górnikiem Zabrze, a 10 dni później pokonał bramkarza GKS-u Katowice, ale na tym skończył się dorobek króla strzelców Ekstraklasy sprzed dwóch lat.
Do końca roku WKS punktował słabo. Sytuacja była ciężka, ale nie beznadziejna. Niestety Śląsk nie okazał się rycerzami wiosny. W nowym roku wrocławianie przegrali prawie wszystkie mecze, trenera Wojnę zastąpił Jerzy Kasalik. Na boisku wygrali tylko raz, dopiero w siódmym meczu z Lechem Poznań. Potem zainkasowali trzy punkty walkowerem za mecz z Sokołem Tychy, który wycofał się z ligi. Słaba postawa drużyny spowodowała, że już na pięć kolejek przed końcem sezonu Śląsk nie miał szans na utrzymanie. Dodatkowo Wojewoda Dolnośląski zamknął stadion z powodu rzekomego niespełniania wymogów bezpieczeństwa. W tej sytuacji klub postanowił wycofać się z rozgrywek i ostatnie trzy mecze oddać walkowerem. To był ostatni sezon, gdy wycofujący się z ligi zaczynał następny szczebel niżej. Ze względu na nasilające się zjawisko w kolejnych latach, wiązało się to z degradacją o dwie klasy.
[REKLAMA]
Jak odebraliśmy ten spadek? Fatalna wiosna pozwoliła przygotować się na tragedię. Duży niesmak budził styl, w jakim zakończyliśmy sezon.
Banicja trwała tym razem trzy lata. Śląsk dwa razy zajął 3. miejsce w II lidze. Jesienią 1999 roku WKS pod wodzą trenera Łazarka spisywał się różnie. Po remisie w derbach Wrocławia z Polarem wrocławianie znaleźli się na 5. miejscu i awans znów zaczął być zagrożony. Łazarka zastąpił zasłużony dla Śląska Jan Caliński i po świetnej rundzie wiosennej mogliśmy cieszyć się z awansu do I ligi.
Awans został przypieczętowany meczem z Grunwaldem Ruda Śląska, który utkwił w pamięci z dwóch powodów. Zawodnicy Śląska zagrali z fryzurami ufarbowanymi na zielono-biało-czerwono, a po meczu kibice wbiegli na murawę i razem z piłkarzami świętowali sukces.
Warto też wspomnieć, że liga w tym sezonie była nietypowa. Liczyła ona aż 24 zespoły i Śląsk, aby awansować, musiał rozegrać rekordową ilość 46 spotkań, zdobywając na koniec aż 103 punkty. Drugim strzelcem drużyny był obrońca Piotr Jawny, mający na koncie aż 13 trafień.
Ponowny pobyt w Ekstraklasie znów trwał tylko dwa lata. W pierwszym sezonie zespół do końca walczył o utrzymanie. Zapewnił je sobie w ostatniej kolejce bezbramkowym remisem z Widzewem u siebie. Podział punktów chronił przed degradacją oba zespoły i był to najnudniejszy mecz Śląska, jaki widziałem. Oba zespoły nawet nie próbowały stwarzać sytuacji bramkowych, mecz toczył się w środku pola. Trochę jak pojedynek RFN – Austria na Mundialu w Hiszpanii w 1982 roku.
[REKLAMA]
PIĄTY SPADEK
Kolejny sezon był rozgrywany w dość dziwnej formule. Drużyny podzielono na dwie ośmiozespołowe grupy. Po rozegraniu dwóch rund następował podział na grupę mistrzowską i spadkową. Podobnie jak wcześniej początek sezonu nie zapowiadał tragedii. Na inaugurację Śląsk pokonał Legię, w kolejnym meczu wygrał w Grodzisku Wielkopolskim z Groclinem. Mecz z Amicą w 4. kolejce był określany jako pojedynek na szczycie. Niestety Śląsk przegrał i do końca pierwszej rundy nie zdołał wygrać.
Podobnie było w rundzie rewanżowej. Wrocławianie wygrali w Warszawie z Legią po niesamowitym meczu 4:3, a następnie w identycznym stosunku pokonali Groclin. Ponownie to były jedyne wygrane Wojskowych. Mimo to przed ostatnią kolejką rundy zasadniczej Śląsk wydawał się spokojny. Niestety w dość kontrowersyjnych okolicznościach znalazł się w grupie spadkowej. Śląsk przegrał w Radomsku z RKS-em po dość dyskusyjnym rzucie karnym. Mimo to po zakończeniu meczu wydawało się, że jest w grupie mistrzowskiej. Niestety, mecz Ruchu z Amicą zakończył się wiele minut po pojedynku Śląska, a w mocno doliczonym czasie w kontrowersyjnych okolicznościach sędzia podyktował jedenastkę dla chorzowian, który dał im jakże upragniony remis, spychający Śląsk do grupy spadkowej.
[REKLAMA]
Jej inauguracja również zapadła w pamięć. Pojedynek z KSZO Ostrowiec zgromadził niesamowitą jak na Ekstraklasę liczbę widzów 1500. Śląsk grał bardzo bezbarwnie i słabo. W 80. minucie przegrywał 0:2, a obie bramki zdobył Tomasz Żelazowski, który jakiś czas temu był przymierzany do Śląska (zagrał nawet w jednym sparingu). Większość nielicznej widowni wyszła wściekła ze stadionu. Pusty obiekt i wynik 0:2 z KSZO wywoływał niesamowite przygnębienie. Tymczasem w 89. minucie Remigiusz Jezierski, a w doliczonym czasie Piotr Jawny zapewnili Śląskowi remis. Euforia pustego stadionu była niemała. Bramka Jawnego przez ponad 16 lat była jedynym trafieniem stuprocentowego wychowanka Śląska w Ekstraklasie w XXI wieku. Kolejne mecze były fatalne. Wrocławianie wygrali dopiero w 11. kolejce ze Stomilem. Cztery dni później wygrali w Lubinie. Było to jednak za mało. W kolejnym meczu remis z Widzewem tym razem nie dał radości kibicom i na kolejkę przed końcem znów poznaliśmy smak spadku.
Jak to odebrałem osobiście? Do końca nie traciłem wiary, jednak fatalna gra i dwa spadki w ciągu ostatnich dziewięciu lat pozwoliły na oswojenie się z tragedią. Cytując Babcię Pawlakową z Samych Swoich „Był czas przywyknąć”. Szkoda, bo zabrakło dosłownie paru minut w meczu Ruchu – Amica. Moim zdaniem decydująca była jednak sytuacja sprzed sezonu, kiedy to tuż przed inauguracją ligi z powodu braku porozumienia klub rozstał się z dwoma kluczowymi obrońcami Krzysztofem Sadzawickim i Marcinem Janusem. Przygotowania do ligi oparte na tych dwóch defensorach, które runęły tuż przed pierwszym meczem niewątpliwie miały wpływ na wyniki.
[REKLAMA]
SZÓSTY SPADEK
Do kolejnego sezonu przystępowaliśmy z nadzieją na szybki powrót na salony. Znów początek był oszałamiający. Na inaugurację Śląsk pokonał Ruch Radzionków i został liderem II ligi. Był to także mój debiut na meczu ligowym jako redaktora Śląsknetu. Jesień w wykonaniu Śląska była przyzwoita. W 17 meczach zdobył 22 punkty.
Na uwagę zasługują jednak dwie porażki. W meczu z Górnikiem Łęczna Śląsk prowadził, ale stracił dwa gole w ciągu pięciu minut. Kibice mieli wiele zastrzeżeń do pracy sędziów i w 87. minucie mecz został wstrzymany po trafieniu sędziego asystenta… kratką ściekową. PZPN zamknął stadion dla kibiców i nie mogli oni oglądnąć pierwszych dwóch goli w Śląsku Krzysztofa Ulatowskiego. Jesienią Śląsk przegrał w meczu u siebie z Polarem i była to jedyna w historii porażka Śląska u siebie w derbach Wrocławia.
Zimą kibice byli raczej spokojni. Nikt nie odszedł, za to do drużyny dołączył Ernest Konon oraz trzech uzdolnionych wychowanków Jakub Małecki, Maciej Bielski i Radosław Janukiewicz.
[REKLAMA]
Tuż przed ligą w dość wąskim gronie znany na Dolnym Śląsku trener powiedział nam, że Śląsk spadnie z ligi. Powodem miały być „rachunki z przeszłości”. Wydało mi się to mało prawdopodobne. W pierwszych meczach Śląsk punktował słabo, ale wydawało się wystarczająco. Przełomem był mecz w Bełchatowie. Tydzień wcześniej kontuzji doznał Konon, który wyrastał na lidera drużyny. Jego brak był w kolejnych meczach bardzo odczuwalny. Na mecz w Bełchatowie trener Putyra wystawił rezerwowy skład. Tłumaczenie było bardzo dziwne. Z tym rywalem i tak nie mieliśmy szans, a trzeba było dać odpocząć kluczowym graczom przed ważnymi meczami w walce o utrzymanie. Skończyło się laniem i upadkiem moralnym drużyny. Dodatkowo kibice wściekli na trenera opuścili stadion na znak protestu, a w drodze powrotnej doszło do incydentu z fanami Widzewa, po którym życie stracił młodziutki kibic Śląska Roland „Rolik” Leszczyński.
Taktyka Putyry nie przyniosła pozytywnego rezultatu. Drużyna w fatalnym stylu zakończyła rozgrywki, przegrywając wszystkie pozostałe sześć meczów. Dużo żalu mieli też kibice, którzy na znak protestu wobec tego, co się stało w Bełchatowie, zbojkotowali doping w kilku meczach. Marian Putyra na lata stał się najbardziej pogardzanym trenerem Śląska jako ten, który zaliczył dwa spadki w ciągu dwóch lat.
Spadek do III ligi był niebywałym szokiem. WKS poza II ligą? Tego już prawie nikt nie pamiętał. Dodatkowo klub był w potężnym dołku. Pieniędzy nie było na nic. Rozważano różne opcje. Łącznie ze startem od IV ligi w miejsce rezerw. Przejmujący sekcje Grzegorz Schetyna przez chwilę miał pomysł gry w II lidze na licencji Polaru. Na szczęście fuzję storpedowali kibice Polaru, którzy na zebraniu przegłosowali brak zgody na taki pomysł.
Zaczął się proces odbudowy wielkiego Śląska. W tym tekście wspominam przede wszystkim spadki, a więc tu tylko krótkie wspomnienie. Pobyt w III lidze trwał dwa sezony, a na zapleczu Ekstraklasy trzy. Wreszcie w 2008 roku znów mogliśmy się cieszyć z bycia w elicie. Śląsk był w niej przez 17 lat. W tym czasie wywalczył Puchar Ekstraklasy, złoty, dwa srebrne i brązowy medal mistrzostw Polski, Superpuchar i awans do finału Pucharu Polski.
[REKLAMA]
SIÓDMY SPADEK
W bieżącym sezonie zaznałem piątego spadku. Sprawa jest na tyle świeża, że nie będziemy jej tu wspominać. Każdy z Was wie, jak było. Szkoda, że zabrakło niewiele. Pierwszy raz klub spadł po stosunkowo przyzwoitej rundzie wiosennej. Nie wiadomo, co by było, gdyby nie kontuzja Petra Schwarza.
Spadek jest tragedią, ale niech każdy zapamięta – Śląsk upadał i zawsze się podnosił. Zawsze wracał na należne sobie miejsce. Nigdy nie było łatwo. Nie zdarzyło się, aby powrócić do ligi w kolejnym sezonie bezpośrednio po spadku. Kiedyś jednak musi być pierwszy raz.
Czuję żal, wściekłość, ale też nie tracę nadziei. Mój Śląsk, który rok temu zdobywał wicemistrzostwo Polski poza Ekstraklasą? Ciężko uwierzyć, pogodzić się. Głęboko jednak wierzę, że jest to tylko tymczasowe. Miejsce WKS-u jest wśród najlepszych. Śląsk to mój klub. Śląsk to tradycja i wspaniali kibice, którzy zasługują na bycie wśród najlepszych.
[REKLAMA]